Franciszka Dobosz
Historia naturalna, czyli Patyczki Pana
Boga
Recenzja książki prof. Janusza
Jaroszewskiego
wydanej przez ASP we Wrocławiu, 2012
Schwitters, ten chomik (jak go nazwała
Ewa Kuryluk1 zbierał
śmieć do śmiecia, papierek do papierka, gwoździe,
druciki i guziki, i klecił z nich swoje dzieło –
termicie gniazdo, Gesamtkunstwerk.
Duchamp, ten pierwszy sławny
konceptualista, który porzucił malowanie dla szachowania
i pytał sam siebie: „Czy można tworzyć dzieła, które nie
są dziełami sztuki?”2 Appolinaire
pisał: „Malować można, czym się chce, fajkami, znaczkami
pocztowymi, widokówkami lub kartami do gry,
świecznikami, kawałkami ceraty, sztywnymi kołnierzykami,
tapetą, gazetami”3.
A więc i patyczkami, jak Janusz Jaroszewski. Duchamp i Appolinaire a także Schwitters byli dla Jaroszewskiego
nie tyle inspiracją co tradycją. Bo ongiś zmienili nie
tyle sposób myślenia o malarstwie, co sposób myślenia o
sztuce.
Do cyklu obrazów komponowanych z
nadmorskich patyczków doprowadziły Janusza
Jaroszewskiego inne relikty natury, z których zaczął
tworzyć pierwsze wizualne opowieści o świecie i o sobie
– kamienie, muszle, bursztyny, szyszki, huby. Ale i ich
by nie było, gdyby nie wcześniejsze, jeszcze stricte
malarskie doświadczenia, kiedy materię obrazu komponował
niczym patchwork – z rytmicznie składanych łat – okienek
– segmentów – jedność z wielości – jak ongiś lubiono
traktować dzieło sztuki zagarniające w siebie i to, i
tamto. Powstawał obraz jako kolekcja. Jako gablota
muzealna. Układ. Układanka.
.
Janusz Jaroszewski zawsze miał skłonność
do porządkowania, do rytmu, do harmonii. I zawsze szukał
istoty rzeczy, czy dotyczyło to związków człowieka z
własnymi emocjami, czy z otaczającą go zewnętrzną
rzeczywistością. Szukał sposobu, by poprzez obraz,
obiekt, kreację wyrazić więcej niż tylko to, czym one
są. Toteż jego kreacje prowokują do głębszej refleksji i
wielorakiej interpretacji.
Historia naturalna, czyli Patyczki Pana
Boga to
niekończąca się opowieść o żywiołach natury – o morzu,
wietrze, słońcu i piasku – i o przemijaniu, o
reinkarnacji – bo te patyczki były kiedyś rosłymi
drzewami. Jest to też opowieść o stworzeniu, dokonywanym
wedle liczby, miary i wagi, receptury, którą miał
posługiwać się Bóg, kreując świat.
Historia naturalna, czyli Patyczki Pana
Boga to
również książka. Pomiędzy fotograficznymi reprodukcjami
obrazów, skomponowanych z nadmorskich patyczków,
umieszczone zostały opowiadania. Jeżeli chcę odnaleźć
analogię pomiędzy nimi – obrazami i tekstami – szukam
jej w tytułowym procesie, dla którego materią jest
świat, czas, myśl i wyobraźnia. Zatem, wyobrażam sobie
owe niepoliczone godziny, spędzone na zbieraniu
patyczków – przemierzaniu plaży, wypatrywaniu ich,
wygrzebywaniu z piasku – a jednocześnie obserwowaniu
odpoczywających na plaży ludzi, ich zachowań, rozmów,
reakcji. Kolejne godziny (i dni) spędzone na
segregowaniu, suszeniu, pakowaniu i przewożeniu z
północy na południe. I – wreszcie – w pracowni artysty
owe następne, składające się na tygodnie i miesiące,
kiedy – patyczek za patyczkiem – przymierza się do
kompozycji, dopasowuje, wybiera, układa, organizuje,
przytwierdza, ruch za ruchem, myśl za myślą, a wtedy
pamięć zatacza koła, powraca, przypomina, przywołuje
skojarzenia, rozświetla wspomnienia, segreguje
przeszłość, tak jak ręka ruch za ruchem segreguje
materię, konstruując z niej tkankę, strukturę obrazu.
Opowieść, jaką snuje myśl, nakłada się na opowieść, jaką
układa ręka. Obok obrazu rodzi się tekst, inny niż tekst
obrazu, ale dotyczący tego samego – przemijania. Ruch
ręki i rytm słów układających się w zdania, odtwarzają
historię naturalną przemijania świata – czyjegoś (być
może autora) życia, przemieniania jej w niematerię
narracji.
„Docieram do prawdy” – powtarza artysta.
Ale: czym jest prawda? To jego wersja świata, ludzi,
zdarzeń. Nawet jeśli fakty okażą się podobne (takie
same) w relacjach różnych zamieszanych w nie osób, to
przecież interpretacje i refleksje będą rozmaite. Czyż
przyglądając się patyczkom, potrafimy rozpoznać, z
jakiego pochodzą drzewa? Ślady, strzępy – oto, co
pozostaje. To szyfry, które świat wysyła do człowieka.
To szyfry, które – jako obiekt sztuki – artysta stawia
przed widzem. Oto prawda. Inna dla każdego.
Obraz, który też jest tekstem,
zakodowanym komunikatem, o autorze mówi w sposób
zdawkowy – można odczytać postawę, sposób myślenia,
preferencje estetyczne i filozoficzne... W opowiadaniach
natomiast pojawiają się bardziej prywatne zwierzenia,
niektórzy nazwaliby je autobiograficznymi. Pojawiają się
miejsca w pewien sposób ważne dla artysty, kształtujące
go i inspirujące, pojawiają się ludzie – inni artyści –
czy mistrzowie? Jeżeli, to w postawie, podejściu do
życia, w podejściu do sztuki, pełnym wolności i
dowolności. Pojawiają się sytuacje, które pozwalają na
swoiste życiowe rozrachunki, ale częściej na
filozoficzno-ironiczną refleksję, zwykle w oparciu o
opozycję postaw – przyziemnej i uduchowionej, mówiąc
górnolotnie, a zwyczajnie – rejestrującej i
refleksyjnej. Opowiadania mają różne formy narracyjne,
wynikające z tematu, a więc wspomnienie, kadysz,
anegdota, filozoficzne rozważanie, medytacja... Cóż,
można tu powołać się na Karla Jaspersa, który uważał, że
człowiek jest rozpięty między egzystencją a
transcendencją4.
Janusz Jaroszewski broni się przed
patosem ironią. Ironia – remedium. Dystans. Dzięki
ironii zderzenie postaw staje się groteskowe, śmieszne,
jak w pierwszym opowiadaniu – ja o niebie, ty o
chlebie... Zarazem nabiera ostrości i głębi. Groteska to
zresztą figura retoryczna często w tej książce
wykorzystywana – daje wiele możliwości opowiadania o
świecie, dużą rozpiętość nastroju i interpretacji.
Wytłumaczenie – w pewnym sensie – tej metody, a raczej
postawy twórczej znalazło swoje miejsce w dwóch listach
do O. Rozmowa z pisarzem prowokuje do próby określenia –
na użytek rozmówcy chociażby – swojego podejścia do
tworzenia. Janusz Jaroszewski jawi się jako dążący do
harmonii układu i harmonii przekonań, wszak w przeciwieństwach dostrzegający zasadę istnienia i sens
świata, człowieka, sztuki. Spotkanie – zderzenie –
przeciwieństw może być walką, a może być dopełnieniem.
Walka prowadzi do destrukcji, dopełnienie do przemiany.
A wszystkim rządzi nieskończoność i w gruncie rzeczy
wszelkie poznanie jest niemożnością. Obłaskawienie,
opisanie, wykreowanie jest tylko jedną wersją z
możliwych ich wielości, z nieskończoności wielości.
Niekonsekwencja – przez pryzmat takiej postawy – jest
konsekwencją tejże, jest poszukiwaniem. Wiem, czy nie
wiem? Było tak czy inaczej? I – jaka jest prawda?
Pytania, z których wykrystalizowała się filozofia, będą
aktualne zawsze, bo nigdy zapewne nie poznamy na nie
odpowiedzi.
Janusz Jaroszewski – jak fenomenolog –
poprzez rzeczy chce wniknąć w głąb ich istoty. Przez
opis znaleźć wyjaśnienie opisywanego. Poprzez widzialne
dotknąć niewidzialnego. Bo nie chodzi tu o realizm sam w
sobie, ale też o nadanie rzeczom sensu i pójście tym
tropem. „Ponieważ on rozumie rzeczy” – powiedziała Paola
Brunetti o swoim ulubionym pisarzu, Henrym James'ie i
dodała: „I czyni je zrozumiałymi”5.
Znaki świata prowadzą przecież dalej, i
jeszcze dalej, i podążamy za nimi – w każdym razie
Janusz Jaroszewski podąża, jak mi się wydaje – w nadziei
rozszyfrowania tajemnicy – bytu? niebytu? przemijania?
koła przemian? Każdy alchemik o tym marzy.
F. Dobosz
Przypisy
-
Ewa Kuryluk, Podróż
do granic sztuki,
„Twój Styl”, Warszawa 2005, str. 179.
-
Calvin Tomkins, Duchamp.
Biografia, Zysk i
S-ka, Poznań 2001, str. 109.
-
Za: Mieczysław Porębski, Kubizm. Wprowadzenie
do sztuki XX wieku,
PWN, Warszawa 1966, str. 65.
-
Za: Leszek Kołakowski, O
co nas pytają wielcy filozofowie,
seria III, Znak, Kraków 2006, str. 95.
-
Donna Leone, About
Face, Arrow Books
2010, str. 3.
Copyright © Jaroszewski Janusz |
|
|